Ostatnio jadąc na rowerze w wąskiej uliczce spowolnił mnie starszy pan. Miał coś nie tak z nogą. Powolutku posuwał się więc do przodu, a ja za nim. Nie wiem dlaczego nie użyłam dzwonka by usunąć go z drogi. Chyba było mi go szkoda - nie chciałam niepotrzebnie go niepokoić, nadkładać mu kroku. Zeszłam więc z dwukołowca i zaczęłam go prowadzić. Nagle zauważyłam, że ja też kuśtykam! I szliśmy gęsiego do końca owej uliczki oboje utykając : on na zewnątrz, ja od środka.
Starszy pan skręcił na skrzyżowaniu w prawo. Zostałam sama. Ciężko było mi przejść z jednej chwili w drugą. Szłam patrząc pod nogi jakby tam, między płytami chodnika czyhała otchłań pełna krokodyli czy tym podobnych krwiożerczych bestii łaknących nie tyle mojej krwi co dobrego samopoczucia. Szłam unikając linii łączenia się betonowych bloków ze sobą. Coś jak zabawa ' kto nadepnie na linie..'. I czułam taki rodzaj smutku, którego aż nie potrafię opisać, którego nie da się z nikim dzielić, którego starcza dokładnie dla jednego człowieka.
Wydaję mi się, że wtedy spotkała mnie jedna z tych chwil po której człowiek mówi sobie: będę żył inaczej, zwolnię...( nie muszę Ci mówić przez ile owe decyzję się utrzymują?). Chwilowy impuls do działania. Wrócę do domu i bez ściągania butów ( bo szkoda czasu) wymyślę się na nowo. Stworzę się od podstaw.
Wiecie czego się boję przez całe życie? Że świat nie przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Nie jestem wystarczająca - za głupia, za brzydka, za mało zabawna. Za przeciętna. Wymagałam od siebie więcej niż byłam w stanie znieść. Psychika siadała i płakała w kącie mojej podświadomości brutalnie pobita przez moje pragnienie bycia na siłę kimś innym, lepszym. Mój wewnętrzny głos krzyczał z rozpaczy gdy wyciskałam duszę do cna.
Jestem swoim potworem: brakiem pewności siebie, zagłuszonymi ambicjami, planami na przyszłość. Bestią. Boję się , a gdy człowiek czuję zagrożenie ma się na baczności. Walczy albo ucieka. Chcę gonić, chcę złapać życie w swoje ręce, wyprowadzić je na właściwy tor i z nich wypuścić. Niech się toczy.
Jestem swoim potworem: brakiem pewności siebie, zagłuszonymi ambicjami, planami na przyszłość. Bestią. Boję się , a gdy człowiek czuję zagrożenie ma się na baczności. Walczy albo ucieka. Chcę gonić, chcę złapać życie w swoje ręce, wyprowadzić je na właściwy tor i z nich wypuścić. Niech się toczy.
Chyba najlepszą z opcji jest zaakceptowanie wszystkich swoich niedoskonałości. Eureka! (Właśnie poczułam się jakbym odkryła Amerykę, wynalazła penicylinę, jakby oddali mi dowód osobisty). Świat jest ogromny i znajdzie się miejsce nawet dla mnie , z całym tym moim rozpychaniem się łokciami.
Wierzę. Nie mogę przestać, nie w połowie sztucznego oddychania. Jestem swoją resztką sił. Trzymam się ( w dłoniach zaciśniętych w pięści). Walczę o siebie bo wiem, że nadal jest we mnie mały rycerz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz